Teoria to jedno, praktyka to drugie. W zasadzie wydawać by się mogło, że ten odwieczny konflikt skutecznie uniemożliwia stosowanie rozwiązań, które w teorii wyglądają na właściwe. W przypadku teorii Krashena ten konflikt może zaistnieć jedynie, gdy istnieją ograniczenia instytucjonalne (w naszym przypadku ich nie ma, bo to my tworzymy system), gdy uczeń sam odrzuca metodę (dziecka nie interesuje metoda tak długo, jak jest zainteresowany treścią lub formą zajęć), gdy rodzice kwestionują metodę (mamy nadzieję, że po niniejszej lekturze taka sytuacja nie zaistnieje :) lub kiedy nauczyciel wybiórczo stosuje teorię Krashena (pozostawiamy to bez komentarza).
Dlaczego zatem, skoro teoria jest tak rewolucyjna, nie stosuje się jej na szeroką skalę? Odpowiedź na to pytanie jest prosta: bo teoria ta zakłada, że pierwsze widoczne efekty przyswajania pojawiają się stosunkowo późno, a my rodzice jesteśmy niecierpliwi. Zanim nadejdą, mamy wrażenie, że dziecko nie przyswaja, że marnuje czas pracując z materiałem "niejęzykowym", kiedy jego koledzy przerobili już dwa czasy. Niech przerabiają. Jeśli będziecie cierpliwi i zaufacie naturze, i nam oczywiście, Wasze dziecko zacznie budować swoją naturalną kompetencję językową, o której inne dzieci prowadzone tradycyjnymi metodami mogą tylko pomarzyć.
Nie jak, a co. Współczesne metody nauczania języków obcych odrzucające naturalistyczną koncepcję przyswajania podświadomego zakładają, że kompetencję językową można ukształtować w sposób planowy, wprowadzając umiejętnie poszczególne elementy językowe, tym samym koncentrując się na tym, jak mówić, a nie co mówić. W przypadku dziecka do 12. roku życia podejście to jest absolutnym nieporozumieniem. Dziecko, aby przetworzyć formalnie czy świadomie struktury gramatyczne, musi mieć rozwiniętą umiejętność abstrakcyjnego myślenia, którą tak naprawdę zaczyna rozwijać dopiero około 12. roku życia. Pisał o tym już kilkadziesiąt lat temu Jean Piaget, o czym metodycy i twórcy materiałów dydaktycznych z daleko idącą gorliwością zapominają. Jeżeli zatem w stosowanej metodzie skupiać się będziemy nie na treści, a na formie językowej, efekty nauczania w najlepszym razie będą stabilne, ale nie dające szansy na natywną znajomość języka w dorosłym życiu Waszego dziecka. Dziecko bowiem naturalnie przyswajając język, nie koncentruje się na tym, jak coś powiedzieć, a co powiedzieć. To niby drobna, a jednak fundamentalna różnica. Różnicę pomiędzy naszą metodą a innymi współczesnymi, nienaturalistycznymi metodami ilustruje wykres obok.
Jest jednak wiele podejść spójnych z teorią Krashena. Istnieje metoda Content-Based Teaching, jest tzw. Total Physical Response. Problemem zatem zdaje się nie tyle brak wzorców czy wskazówek metodologicznych, ile gotowość lub możliwość nauczyciela do zastosowania właściwej metody. Czasem nauczyciela ogranicza instytucja, w której pracuje, czasem brak wiedzy, a czasem strach przed brakiem szybkich wyników nauki i, co się z tym wiąże, przed negatywną reakcją rodziców dziecka, dyrektora itp. Główną jednak przeszkodą są nasze przekonania głęboko zakorzenione w podświadomości: że dziecko, aby języka się nauczyć, w końcu musi zacząć mówić, że musi poznać jakąś nową strukturę, nowe słowo. Jeśli nie na każdej lekcji, to przynajmniej na co drugiej, co trzeciej. Mamy to wszyscy, nawet jeśli wiemy, że tak być nie powinno. A prawdą jest paradoksalnie, że najlepszą lekcją języka jest ta, której celem bezpośrednim nie jest rozwój językowy. Ten przyjdzie sam, o ile będziemy skupiać uwagę dziecka w 100 procentach na treści, na tym, jak działa wulkan, czym jest tornado, jak zbudować statek czy jak zrobić pierwszą w swoim życiu kanapkę z masłem orzechowym i bananem.
Nie mówmy o tym, zróbmy to. Dziecko przyswaja język poprzez działanie przejrzyście osadzone w kontekście sytuacyjnym. Jeśli kontekst ten jest dla dziecka klarowny, język używany przez nauczyciela niejako akompaniuje sytuacji, która jest dla dziecka już jasna. I tak ma być. Kiedy budujemy z dzieckiem najszybszy pojazd świata, wykonujemy dziesiątki czynności ciekawych dla dziecka, opisując je przy tym w języku angielskim. Dziecko właśnie wtedy naturalnie wchłania używany przez nas język. Czasem powtórzy jakiś wyraz, czasem nie. To nieważne. Ważne jest, że zrozumiało. Jest zainteresowane nowym dziełem, ma silną motywację, jego poczucie wartości jest niezagrożone, nie boi się i wchłania język w sposób podświadomy. Bingo!
Właśnie tak nauczamy języka angielskiego. Tak, aby Wasze dziecko po 4-5 latach mogło stosować go swobodnie, nieświadomie, abyście faktycznie mogli powiedzieć, że jest bilingwalne.
Marcin Jaroszek